Kiedy kilka miesięcy temu pisałam o naszym pierwszym kontakcie z przedszkolem nie wiedziałam jeszcze wtedy, że po miesiącu , dwóch a nawet trzech nic się nie zmieni.
Z przerwami na choroby M. nie znosiła przedszkola i każde wyjście do niego kończyło się tak samo płacz, bałaganie, histeria, ucieczka...
Kilka miesięcy temu nie przypuszczałam, że nadejdzie taka posucha a tyle razy obiecywałam sobie nie robić przerw bo w końcu to dla siebie i dla niej przede wszystkim żeby pamiętać kiedyś tam...
Kilka miesięcy temu czekało nas dużo nowego o czym też nie ,,zdążyłam" napisać... nasze wakacje pierwszy kontakt z górami, nauka pływania, pierwsze wakacyjne znajomości i wiele wiele innych.
Jednak minęło kilak miesięcy mamy wrzesień i nasza historia z przedszkolem rozpoczęła się na dobre po raz drugi.
Tym razem wiedziałam czego się spodziewać aż za dobrze i co? M. tym razem znowu mnie zaskoczyła ale w drugą stroną ja tu gotowa na histerię a ona tylko mała podkówka i kilka łez dnia pierwszego i nic... żadnego płaczu, uciekania, złego sypiania po nocach nic a nic codziennie do przedszkola idzie z uśmiechem na twarzy.
Wszystko się zmieniło grupa, pani, sala nawet i do tego została jej jedna koleżanka z grupy poprzedniej ale jest dobrze, naprawdę bardzo dobrze. Słucham opowieści koleżanek gdzie tak kolorowo nie ma i współczuję i rozumiem i wierzę, że będzie lepiej tak jak u nas w końcu. Równocześnie dalej myślę sobie co się stanie i czy nadejdzie taki dzień kiedy M. powie mi tak jak inne dzieci czasami swoim rodzicom, że chce tam jeszcze zostać trochę ? Znowu się rozryczę jak wtedy pierwszego dnia, tylko powód będzie inny a może nie :)
W prawie trzyletnim życiu M. zdarzały się nam już historie i przygody, które kończyły się płaczem małej i dużej...
Ostatnią naszą traumą była utrata smoczka...
Jednak po tym jak prawie od ponad pół roku codziennie powtarzała, że ona chce iść do przedszkola nie mogłam się spodziewać tego co wydarzyło się w poniedziałek.
To nie było tak, że matka wymyśliła sobie przedszkole i rzuciła M. na głęboką wodę.
Po pierwsze sama chciała....
Po drugie zamknięte w domu raczej nigdy nie siedziałyśmy więc kontaktu z ludźmi i dziećmi nam nie brakuje i nie brakowało.
Po trzecie młoda od kiedy wróciłam do pracy zawsze ale to zawsze raz w tyg. jest u swojej cioci-niani.
Po czwarte nie boi się ludzi, może czasami na początku wstydzi ale jak się rozgada to trzeba prosić o ciszę a i tak człowiek się doprosić nie może ;)
Po piąte kiedyś p-le i tak by ją czekało bo jej roczniki już łapią się na obowiązek przedszkolny.
Po szóste dwie konsultacje u logopedy zakończyły się tą samą sugestią: posłać do przedszkola do innych dzieci...
Po siódme odciążymy trochę babcię, która przecież siedzi z dwójką w domu i choć jako przeciwniczka przedszkola była i jest przeciwna posłaniu tam młodej, to rozumiem, że chciałaby odzyskać trochę swojego życia chociaż głośno tego nie powie.
Po ósme mimo szczerych chęci i pomysłów, nigdy ale to nigdy mama na etacie nie wymyśli i nie zabawi tak ciekawie i dużo jak przedszkolanka która przecież tego m.in. się uczyła.
Po dziewiąte mamy blisko, nie jest dla nas żadnym problemem jej odprowadzanie i odbieranie.
Po dziesiąte nauka życia w gromadzie, zrozumienie, że są też inni, którzy nie ustąpią tak jak mama czy babcia, którzy też lubią to co ona lub są całkiem inni, nauka współpracy, zawodnictwa między rówieśnikami przecież nie urodzę 15 dzieci żeby jej tego dostarczyć ;)
Więc czemu siedzę teraz w pracy i na wspomnienie jej rozpaczy poniedziałkowej jak już w końcu prawie po 40 minutach siedzenia w sali uciekłam chce mi się ryczeć? Ja za drzwi a ona w czarną rozpacz... ja po drugiej stronie drzwi zasmarkana i zapłakana chciałam wpaść równie szybko jak wyszłam :( Pocieszana przez sprzątaczki chlipałam jakby ktoś mi ją zabierał siłą... bo przecież zabierał prawda?
Wczoraj było wolne nie było naszej pani więc prosiła żeby jej nie dawać jak jej nie ma.
Dziś do przedszkola poszła z tatą ja w pracy zaraz dostanę zawału serca a ona już podobno rano mówiła że ona dziś w domu chce się bawić cały dzień....
I choć wiem, że będzie lepiej i że w końcu ona to polubi to zanim tak się stanie serce mi popęka na tys. kawałeczków a każda jej łza boli jak strzała.... I proszę Was mamy przedszkolaków powiedzcie, że te maluchy zapominają o tych pierwszych złych dniach....że przecież wiedzą, że mama zawsze wróci i zabierze do domu...
Nigdy nie cieszyła się na mój widok tak bardzo jak w poniedziałek kiedy wreszcie po tym jak umyłam wszystkie okna, zrobiłam pranie, prasowanie i chata lśniła chyba jak nigdy (bo podobno na stres najlepsze jest sprzątanie u mnie się sprawdza) ten krótki odcinek drogi pokonałam autem żeby było szybciej...
Czekałam na nią bardzo, pokochałam od pierwszego wydruku USG i kocham do dziś jak swoje prawie, moja Nadi <3
Ta dziewczynka 31.12.2014 obchodziła swoje czwarte urodziny, czwarte o_O kiedy to się stało przecież ja pamiętam jak nie mogłam się doczekać aż ten durny PKS dowiezie mnie już do tej Łodzi...
Pragnę by była taka jak teraz zdrowa, szczęśliwa, uśmiechnięta i trochę niegrzeczna (trochę bo dziś to prawdziwa czarownica w ciele królewny bywa).
Martyna kocha Nadi jak siostrę, papuguje, uczy się od niej tych mądrych rzeczy i tych które wyprowadzają mnie z równowagi a dla niej kończą się np. kolejnymi guzami ale OBIE są za sobą strasznie i mimo, że jedna drugą regularnie leje aż miło poza domem nikt drugiej nic zrobić nie może :):*
Zastanawiałam się jak to pod koniec roku nad postem rozliczeniowym do tej pory zawsze takie powstawały i dalej się zastanawiam wiem jedno postanowień nie będzie... choć może nie jedno BYĆ NAJLEPSZĄ MAMĄ DLA M. (taką, która codziennie zasługuje na to co słyszy od niej zaraz po przebudzeniu, a dziś już przeszła samą siebie wyznając, nie tylko, że mnie kocha jak zawsze ale że śpiąc tęskniła za mną). #zakochanamama #wartobyćrodzicem
Święta to okres wyjątkowy ale święta spędzone z dzieckiem do tego własnym to okres bardzo wyjątkowy. Nagle okazuje się, że ubieranie choinki znowu jest ekscytujące, pieczenie ciasteczek zaczyna się od listy zakupów a kończy na generalnym sprzątaniu jak po remoncie ;)
Dumanie nad prezentem, poszukiwania kolejne i kolejne nabierają innego znaczenia, kolejki w sklepach jakoś mniej straszne, ilość prezentów szybko wymyka się spod kontroli a budżet domowy przeżywa załamanie nerwowe.
Kolejne święta spędzone razem, przeżywane znowu inaczej, intensywniej, bardziej świadomie, więcej działałyśmy razem Ja i ONA, ONA i ja.
Smoczek. Komu, komu?
Żeby dziecko nie płakało, żeby dobry humor miało i do tego cicho siedziało.
Co jeśli dziecię smoka odrzuca?
Matka kombinuje, kupuje, zmienia i wymienia i kiedy wreszcie w małą smoczkownię mieszkanie się zmienia JEST CI ON!
Martynka nie tolerowała i nie potrzebowała smoczka przez pierwsze 4-ce życia. Może nie chciała bo nie miała czasu się nad tym zastanowić skoro cały czas ryczała i nie spała dniami i nocami...
Prawie zbankrutowałam żeby znaleźć ten jedyny, każdy kształt, różne rozmiary, różne firmy, kolory byłam w stanie moczyć go w cukrze byleby tylko zassała i na chwilę przestała płakać.
I nagle kiedy jej się odmieniło pieluszka i smoczek stały się jej nieodłącznymi kompanami drzemek, zabaw, spacerów, zakupów...
Nigdy smoczek mojego dziecka mi w niczym nie przeszkadzał nawet jak miała etap wyrzucania go z wózka na spacerach co kończyło się zawsze tak samo spacer=zakup nowego smoczka.
Mamy za sobą też etap, że tylko jeden smoczek jest tym jedynym, dobrym bo młoda nauczyła się rozróżniać kolory i wzorki na smoczkach bowiem od momentu załapania o co w tym chodzi do ost. smoczka byłyśmy wierne zawsze jednej firmie.... i nawet nie wiecie jakie to męczące.... bo potem nigdy nie kończyło się na jednym smoczku tylko kupowałam zapas w danym kolorze z danym wzorkiem i oczywiście wielkością samego smoczka....
I nagle moja duża dziewczynka, której co druga osoba na ulicy daje 4 lata dopóki się młoda nie odezwie, zaczyna mówić WRESZCIE nie śpieszyło się jej... i mówi coraz więcej, częściej i ciągle ale ze smoczkiem w buzi bo przecież łazi z nim cały czas.
Zabieram odkładam, chowam ale zawsze mam w pogotowiu i z domu się bez niego nie ruszam...
Telefon, portfel i smoczek z pieluszką to musiałam mieć jak wychodziłam...
Słyszałam jasne, że słyszałam przecież głucha nie jestem, ale mówiłam sobie spokojnie ma czas, jeszcze chwilka... ale coraz więcej ludzi zaczęło mi podsuwać, że za bardzo, że wogóle, że dzieje się.
Potem poszło z górki logopeda, wykluczenie wad na które młoda nie ma wpływu i diagnoza: ,,Sepleni ale nie jest bardzo źle, macie smoczek? o_O taka duża i ze smoczkiem, zabrać nie od razu ale zabrać powoli i mleko z kubka nie z butelki.... obserwować i jak nie będzie lepiej wracać"
Zabierałam na dzień, dawałam na noc ale ona coraz częściej i mocniej wołała o niego w dzień więc dawałam aż pewnego niedzielnego dnia kiedy do 12 nie chciała oddać choć był już dzień po kolejnej próbie zabrania i prośbie, wyrwałam i poszłam wyrzucić do kosza na śmieci (oczywiście schowałam go na wieczór tak wtedy jeszcze myślałam....), to co stało się potem zostawię bez komentarza, wystarczy powiedzieć, że cudem nikt z sąsiadów nie napuścił na nas żadnych władz.
Pierwsze trzy noce przespane rewelacyjnie, lepiej niż ze smoczkiem a zasypianie tylko o godzinę przedłużone z chodzeniem po mieszkaniu z kąta w kąt, z wymyślaniem z czym, z kim i gdzie chce zasnąć, z płakaniem i wołaniem za nim i proszeniem mnie żebym go oddała....
-,,Mama plosie Cie Ty nie wyrzuć mój aaaa, dobse :(?"
Ona zasypiała ze mną albo na mnie a ja siedziałam i ryczałam jak głupia że jestem niedobra i zła bo zabrałam jej go, zabrałam jej część dzieciństwa, może sama by oddała za jakiś czas a może..... a może......
Teraz wiem że było warto, smoczek schowałam na pamiątkę mam pierwszy i ostatni, młoda śpi normalnie, już o niego nie pyta, dostała nagrodę za to, że nie chciała nowego (choć prosiła o kupienie nowego nieraz -,,Mama mam pomysł ja i Ty lazem pojedziemy w Platana i kupimy nowy aaaa ten sam kolol dobse"?
Jutro miną dwa tygodnie jak młoda jest bez smoczka i tydzień od czasu kiedy nie mamy już pampersów w domu wogóle.....Moja duża dziewczynka ;)
Bajka
powstała na potrzeby pewnego konkursu od początku do końca jest moja
więc można pożyczać i opowiadać dzieciom wst. inne imię ale nie wolno
sobie przywłaszczać autorstwa :)
Miłego czytania.
Mały Eugeniusz wiedział, że
zbliża się coś większego, coś ważnego.
W jego krótkim dotychczas misiowym życiu miały już miejsce takie
wydarzenia, zawsze czuł je w szwach.
Kiedy ręce, które go uszyły założyły mu pierwszy specjalnie dla niego
uszyty sweterek, kiedy po raz pierwszy pod pachą Martynki wyruszył na
zwiedzanie świata i teraz...
-,,Tylko co mnie jeszcze może spotkać...?"- zastanawiał się mały miś.
Eugeniusz był dobrym obserwatorem zatem zaczął się rozglądać i ze
swojego misiowego domku na ścianie zauważył, że Martynka i jej mama
jakieś takie bardziej poruszone, częściej wychodzą z domu, coś
sprawdzają, liczą, planują, zapisują i ciągle mówią o jakimś Mikołaju...
-,,Może to jakiś nowy miś, może będę miał kolegę... a co jeśli Martynka
pokocha go bardziej?"- zamartwiał się Eugeniusz całymi nocami, kiedy
spał obok Martyny przykryty jej małą rączką i kołderką, którą się z nim
dzieliła.
I właśnie pewnej nocy, kiedy Martynka mocno spała a on leżał i myślał
usłyszał COŚ.
Coś jakby dzwoneczki i wołanie takie dziwne bo głośne a równocześnie
zdawało się być niesłyszalne bo przecież Martynka dalej mocno spała.
Powolutku, pocichutku na misiowych łapkach wydostał się z łóżka i mimo, że
jego małe misiowe serduszko dudniło w klatce piersiowej to znalazł w
sobie dość odwagi, żeby poszukać źródła tego dźwięku.
Ku swojemu zaskoczeniu po wejściu do salonu jego czarnym jak węgiel
oczkom ukazał się wielki czerwony jegomość.
-,,Kto to jest? Co on tu robi? I najważniejsze którędy on tu wszedł?"-
te wszystkie pytania i wiele innych kłębiły się w głowie Eugeniusza i
wtedy usłyszał najbardziej miły i spokojny głos jakim do tej pory się do
niego zwracano.
-,,Witaj Eugeniuszu, jestem Mikołaj"
-,,Mikołaj? Jesteś tym Mikołajem o którym wszyscy ciągle mówią? Kim
jesteś? Co robisz? Dlaczego moja Martynka o Tobie ciągle opowiada?"
zapytał z zaciekawieniem miś.
-,,Widzisz misiu jestem tym na którego dzieci czekają bo coś od niego
dostają i nie tylko dzieci bo od Mikołaja prezent może dostać każdy.
Martynka też pewnie na mnie czekała..."
-,,Każdy?"- zapytał miś z jeszcze większą ciekawością ,,Nawet ja?"
-,,Każdy. Dla Martynki mam nowy domek dla jej przyjaciela i łóżeczko bo
czasami mu niewygodnie razem z nią w jednym łóżku"
-,,Martynka ma przyjaciela o którym ja nic nie wiem"- zasmucił się miś a
więc jednak jest lub będzie ktoś inny teraz się z nią bawił pomyślał i
w jego oczkach pojawiły się łzy.
-,,Nie płacz misiu, nie bój się mam na myśli Ciebie Eugeniuszu
głuptasku"- odpowiedział Mikołaj bo przecież umie czytać w myślach o
czym mały miś nie wiedział.
-,,Dla Ciebie też coś mam chcesz?"- zapytał Mikołaj.
Eugeniusz zastanowił się, zadumał, pomyślał i nawet przez chwilę coś
przemknęło mu przez myśl ale zaraz potem odpowiedział, że on już ma to
czego każdy mały miś może najbardziej na świecie pragnąć... małe rączki
które go przytulają, dziecięce usteczka które dają buziaki i oczy które
są takie w niego wpatrzone codziennie rano i przez resztę dnia.
-,,Zatem nic tu po mnie"- rzekł Mikołaj zawołał na pożegnanie swoje
sławne ,,Ho, ho, ho" i znikł nim Eugeniusz mrugnął a kiedy obudził się
rano znowu leżał z Martynką w łóżku a obok łóżka stał piękny nowy domek w
sam raz dla takiego misia jak on.
Kiedy rok temu ta starsza pojechała na kasztany z dziadkiem usłyszałam, że za rok pojadą razem.
Tak też się stało ale z dziadkiem do dziewczynek dołączył jeszcze tata M. bo ja jakaś niespokojna tym, że tata sam z nimi dwiema a one takie jak wiatr a razem to jak huragan cały.
Pojechali więc wszyscy i kiedy czas jakiś ich już nie było zastanawiać się zaczęłam gdzie oni na te kasztany pojechali i czy nie ma ich tak długo bo nie ma kasztanów, czy raczej mają ich już za dużo i myślą jak zapakować do tych koszyczków malutkich :)